Motyle
bez
skrzydeł

Witaj!

Znajdujesz się na blogu zawierającym różnego typu opowiadania fanfiction (liczba fandomów powoli się rozrasta), z przewagą tych o tematyce homoseksualnej. Jeżeli nie przepadasz za slashem, wybierz dla siebie coś z kategorii general.

Serdecznie zapraszam do czytania i wyrażania swojej opinii.

Aktualności

24.07.2021 Niedługo pojawi się tu tekst z nowego fandomu!

14 maja 2020

Dusząc się i tonąc

Dusząc się i tonąc

Bycie skutecznym aurorem w czynnej służbie wiązało się z naprawdę długą listą obowiązków, ale także z pewnego rodzaju przywilejami, na których, co tu dużo ukrywać, Tezeuszowi zawsze zależało. Lubił szacunek i poważanie, którym darzyli go otaczający ludzie. Bycie obiektem podziwu czy zazdrości też nigdy mu nie przeszkadzało. Raczej motywowało do dalszego samodoskonalenia. Dobra reputacja otwierała też drzwi do miejsc i wydarzeń niedostępnych dla przeciętnego pracownika ministerstwa, a z których to drzwi Tezeusz korzystał z największą przyjemnością. W końcu kto nie chciałby bywać wśród elity magicznego świata? Zwłaszcza gdy zapraszano go z takim zaangażowaniem?

Z tego powodu Tezeusz właśnie uczestniczył w jednym z wystawnych, ministerialnych bankietów. Jednak wbrew swoim oczekiwaniom, zamiast brylować wśród towarzyskiej śmietanki, chował się za filarem, próbując dyskretnie upić się przesłodzonym ponczem. Coś tu zdecydowanie poszło nie tak. Coś nie tak roześmiało się jowialnie, poklepało Wilsona po plecach i rozłożyło w powitalnym geście ręce przed kolejnym ministerialnym lizusem. Albus Dumbledore jak zwykle był duszą towarzystwa.

Tezeusz podniósł do ust kolejną porcję ponczu, w ostatniej chwili przypominając sobie, że żeby go przełknąć, musi wpierw rozewrzeć zaciśniętą prawie do bólu szczękę. Wychynął głowę zza filaru i łypnął na Albusa. To nie możliwe, żeby on pamiętał chociaż połowę z tych ludzi, zawyrokował w myślach Skamander. Jakaś zaawansowana magia? zadumał się. Nigdy o czymś takim nie słyszał. Nie zmieniało to jednak faktu, że Dumbledore witał się z każdym otwarcie i serdecznie, jakby byli dobrymi znajomymi. Jakby lubił ich wszystkich. Cóż za niedorzeczność, podsumował Tezeusz, niestety wraz z upływającym wieczorem coraz mniej pewny tej myśli.

Dumbledore odwrócił się przez ramię, przez co auror pośpiesznie schował się za filarem. To nie tak, że unikał Albusa Dumbledore’a. Po prostu koniecznie potrzebował chwili sam na sam. Albo dwóch. Właśnie tak. Dopił znajdujący się w szklance poncz i sięgnął po dolewkę.

— Wreszcie cię znalazłem.

Skamander drgnął na dźwięk głosu nieszczególnie zadowolonego Travers. Doprawdy, jakby obecność Dumbledore’a nie była wystarczającym powodem do zmartwień, musiał się jeszcze napatoczyć jego własny szef.

— Chciałem napić się ponczu — odparł Tezeusz z przylepionym do twarzy sztucznym uśmiechem. Na dowód swych słów podniósł wypełnioną po brzegi szklankę do góry.

— Od pół godziny? — zapytał starszy mężczyzna jednocześnie rozbawionym i zirytowanym tonem.

Skamander otworzył usta, czując się w obowiązku powiedzieć coś na swoją obronę, ale czarodziej wpadł mu w słowo.

— Nieważne. — Szef departamentu machnął ręką. — Obiecałem pannie Flint, że cię jej przedstawię. Jest wielce niepocieszona, że jeszcze tego nie zrobiłem.

Tezeusz ponownie otworzył usta, tym razem, aby uprzejmie odmówić (miał powyżej uszu bycia swatanym), ale starszy mężczyzna nie zamierzał się bawić w takie konwenanse. Po prostu pociągnął Skamandera za sobą, znów nie dając mu dojść do słowa. Auror spojrzał z tęsknotą za oddalającą się wazą z ponczem.

— Pięknie. Teraz ona przepadła — wymamrotał pod nosem Travers, rozglądając się z irytacją po sali bankietowej. Aurorski zmysł Tezeusza działał bez zarzutu. W ułamek sekundy zlokalizował wzrokiem roześmianego Albusa. Stojący obok niego mężczyzna podążył za nim wzrokiem.

— Znalazłeś ją.

Czekaj, co? jęknął w myślach Tezeusz, gdy znów został pociągnięty, tym razem w kierunku Dumbledore’a. Na to Skamander zdecydowanie się nie pisał, ale było już za późno, żeby wyrwać się ze stalowego uścisku przełożonego. I tak po tych wszystkich trudach kluczenia między gośćmi, chowania się za filarami i dystyngowanego udawania, że przecież wcale nikogo nie unika, stanął twarzą w twarz z Albusem.

— Torquil! Tezeuszu! — powitał ich entuzjastycznie Dumbledore z tym samym uśmiechem, którym witał tuziny ludzi przed nim i którym będzie witał następnych po nim. Dlaczego poczuł się tym dotknięty? Nim Skamandera zdążył powstrzymać iskrę bezpodstawnej wściekłości, jego usta same wypluły:

— Albusie, jak miło cię znów widzieć! — Wlał w to tyle ironii, ile zdołał, ale i tak nikt tego nie zauważył. Oczywiście poza samym Dumbledorem. Czy to tylko gra światła, czy uśmiech starszego czarodzieja nieco przygasł?

Jeszcze Travers, mamrocząc pod nosem powitanie, zlustrował podejrzliwie Skamandera, ale miał inne zmartwienia na głowie niż podwładny, który najwyraźniej wchłonął więcej ponczu niż wypadało.

— Nie wiedziałam, że panowie są tak bliskimi znajomymi. — Aksamitny głos panny Flint miał w sobie coś z pajęczyny.

Bo nie jesteśmy. Zamroczony alkoholem mózg Tezeusza próbował wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, ale Dumbledore był w tym o wiele szybszy:

— Uważam towarzystwo Tezeusza za nieocenione. Pozna go Pani, to sama zrozumie. — Mrugnął do kobiety, a ta roześmiała się dźwięcznie w akompaniamencie reszty towarzystwa.

W Skamanderze coś znowu się szarpnęło. Nieocenione? Najwyraźniej nie na tyle, aby go swatać z kim popadnie. Rozdrażniony, pośpieszył ze sprostowaniem.

— Po prostu ostatnio często na siebie z Dumbledorem wpadamy, pani… — Tezeusz urwał, udając, że nie znał tożsamości kobiety.

Panna Nalisa Flint. — Kobieta uśmiechnęła się kącikiem ust.

— Tezeusz Skamander. Miło mi poznać. — Auror skinął uprzejmie głową.

Kobieta posiadała specyficzny urok. Nie była tak piękna jak Leta, raczej bardziej sztywna i nieco krępa, ale bystre spojrzenie świadczyło o nieprzeciętnej inteligencji. W innym warunkach Tezeusz by to docenił, obecnie jednak jego umysł respektował tylko napoje zawierające w sobie alkohol.

— Mnie również. Wujaszek dużo o panu opowiadał.

— Doprawdy?

Skamander zerknął w zaskoczeniu na swojego przełożonego. Mężczyzna odchrząknął zmieszany i zaczął rozmowę ze stojącym obok czarodziejem, decydując się uparcie udawać, że niczego nie usłyszał.

— Oczywiście. Pana przygody są naprawdę emocjonujące, choć wolałabym je usłyszeć osobiście z pana ust.

— Zapewniam, że mój przełożony podzielił się z panią wszystkimi szczegółami. — Które miały być dostępne dla opinii publicznej, sarknął w myślach. Chciał wrócić za swój filar.

Kątem oka dostrzegł jak Jones (a może to był Smith?) szepnął coś do Dumbledore'a, po czym obaj oddalili się praktycznie niezauważeni. Rozproszyło go to na tyle, że zupełnie przestał słuchać stojącej przed nim kobiety.

— ...chociaż moim zdaniem całkiem zbyteczne. Co o tym pan myśli?

Cóż, Tezeusz nie myślał.

Na starcie porzucił jakąkolwiek próbę ratowania konwersacji. Uśmiechnął przepraszająco i mając nadzieję, że nie robi z siebie tak wielkiego idioty, jakim się czuł, rzucił:

— Pani wybaczy, ale chyba pójdę się napić ponczu.

Kobieta spojrzała wymownie na jego dłoń, w której cały czas nieświadomie ściskał szklankę z napojem.

Nie tego ponczu — poprawił się Tezeusz, przyznając sobie w myślach nagrodę błazna wieczoru. Skinął głową na pożegnanie, odwrócił się na pięcie i zwyczajnie uciekł, nie pozwalając pannie Flint na żadną reakcję. Najwyższa pora opuścić ten feralny bankiet, nim ośmieszy się jeszcze bardziej.

Niestety, nie udało mu się wyjść niezauważonym. Odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie, po  niezbyt szczerych pożegnaniach, które przyprawiały go o irytację, dobrnął do wyjścia. Zamknął za sobą drzwi do sali, żeby wpaść od razu na Dumbledore'a. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś ratunku, ale poza nimi dwoma w wąskim korytarzu nie było nikogo. No to byłoby na tyle, jeśli chodziło o ratowanie resztek swojej godności, podsumował cierpko Tezeusz.

— Już nas opuszczasz? — Albus wyraził swoje zaskoczenie.

— Tak się złożyło. — Tezeusz wykrzywił twarz w wymuszonym uśmiechu. Nie potrzebował być dla Albusa kolejnym Jonesem, Smithem czy Wilsonem. Spróbował wyminąć Dumbledore'a, ale starszy czarodziej nie miał zamiaru pozwolić mu tak łatwo odejść.

­— Panna Flint musi być niepocieszona. Czekała cały wieczór na rozmowę z tobą. — Spróbował rozpocząć pogawędkę.  

— No to bardzo mi przykro — wycedził auror. Przez buzujący w jego żyłach alkohol mówił zbyt wiele rzeczy, na które zazwyczaj nigdy by sobie nie pozwolił. — Bo ja nie czekałem na rozmowę z panną Flint.

Czekał za to na rozmowę z kimś zupełnie innym, ale nie przypuszczał, że po wymianę kilku zdań trzeba będzie się ustawić w kolejce między lizusami i snobami. Ale to było, zanim znalazł sobie do towarzystwa wazę z ponczem. Teraz Tezeusz chciał już tylko wrócić do domu.

— Sądziłem, że panna Flint ze swoją nieocenioną błyskotliwością przypadnie ci do gustu — przyznał Dumbledore, przyglądając mu się z uwagą.

Skamander sapnął. Na jakiej podstawie ze wszystkich ludzi właśnie on próbował go swatać?

— A jednak nie przypadła — syknął wściekle i spróbował przecisnąć się między ścianą i Albusem, ale starszy czarodziej położył dłoń na jego ramieniu, zatrzymując go w miejscu.

— Cały wieczór wydawałeś się nieswój. Coś się stało? — zapytał z troską Albus, a potem z niewielkim wahaniem dodał: — Czy czymś cię uraziłem?

Tezeusz zamarł, zaskoczony. Czy Albus naprawdę go dostrzegł? Czy rzeczywiście widział jego, a nie kolejną ministerialną figurę, z którą należy mieć przyjazne stosunki?

— Nie chciałbym, żebyś przeze mnie pogarszał swoje relacje z innymi.

Tezeusz wyszarpnął się z uścisku i rzucił mu rozeźlone spojrzenie. Że też prawie uwierzył, że to wszystko to coś więcej niż zwykła, wymuszona uprzejmość.  

— Czy do ciebie nie dociera, że mogę kogoś po prostu nie lubić? — syknął.

A może raczej lubić, skorygował jego zapijaczony umysł.

— Oczywiście, że możesz, ale po prostu nie rozumiem…

— Nie rozumiesz? — Tezeusz parsknął śmiechem, przerywając ostro Albusowi. — No tak. Jak mogłem pomyśleć, że rozumiesz, czym jest przyjaźń lub wrogość. Lubisz wszystkich, to znaczy, że wszyscy są ci obojętni, prawda? — wyrzucił z siebie pełnym rozgoryczenia głosem.

Dumbledore drgnął i cofnął się, nagle dziwnie odległy i niedostępny.

Otworzyły się drzwi od sali.

— Albusie, jak dobrze, że jeszcze cię złapałem! — zawołał rozgorączkowany mężczyzna. Skamander go nie znał. Nie musiał. Za to twarz Dumbledore’a rozpromieniła się w zachęcającym, uprzejmym uśmiechu.

— Jeszcze się nigdzie nie wybieram, także za chwilę do ciebie dołączę — zapewnił Albus.

Dopiero wtedy roztrzęsiony mężczyzna dostrzegł Skamandera. Przesunął wzrokiem pomiędzy nim a Albusem, z pewną dozą zaskoczenia i zmieszania.

— Chyba przeszkodziłem w rozmowie — wydukał.

Tezeusz ostatkiem sił upchnął za fasadą emocje, które niepokorne próbowały uzewnętrznić się we wszystkim: mowie, gestach, spojrzeniu.

— Ależ skąd, już skończyliśmy — zaprzeczył z wymuszonym uśmiechem i zwracając się bezpośrednio do Albusa, dodał: — Życzę miłego wieczoru.

Dumbledore również się pożegnał i razem ze swoim znajomym wrócił na salę.

Idąc w stronę kominków podpiętych do sieci Fiuu, Tezeusz przeczuwał, że jutro będzie zdruzgotany swoim zachowaniem. Zapewne przy najbliższej okazji złoży przeprosiny pannie Flint oraz wymieni kilka słów wyjaśnień z Traversem. Zawahał się, niepewny własnych myśli. Być może będzie to też pierwszy raz, kiedy ugnie swój sztywny kark i przeprosi Dumbledore’a. Coś mówiło mu, że dzisiaj naprawdę go uraził.

1 komentarz:

  1. Ooooo, wróciłaś. Pamiętam, że kiedyś komentowałaś na moim starym blogu. I tak z ciekawości zerknęłam na twojego bloga, który nadal żyje! Lecę nadrobić notki ;)

    OdpowiedzUsuń