Motyle
bez
skrzydeł

Witaj!

Znajdujesz się na blogu zawierającym różnego typu opowiadania fanfiction (liczba fandomów powoli się rozrasta), z przewagą tych o tematyce homoseksualnej. Jeżeli nie przepadasz za slashem, wybierz dla siebie coś z kategorii general.

Serdecznie zapraszam do czytania i wyrażania swojej opinii.

Aktualności

24.07.2021 Niedługo pojawi się tu tekst z nowego fandomu!

19 kwietnia 2020

Pawi roztruchan

Pawi roztruchan

Tezeusz usiadł w zarezerwowanym fotelu, tym najbliżej okna. Zapiął pasy, chociaż jeszcze pasażerowie nie zostali o to poproszeni i zamknął oczy. Naprawdę cieszył się, że jego tajna misja praktycznie się zakończyła. Wystarczyło zawieść jeszcze ten uprzednio skradziony, a obecnie odzyskany (przez niego samego oczywiście) artefakt do Anglii i odstawić na właściwą półkę w ministerstwie.

Choć osobiście wolałby świstoklik, sieć Fiuu, a nawet te osławione, latające karety zaprzężone w testrale, niż mugolski samolot. Pierwsze wykluczał sam artefakt, resztę niekomfortowa sytuacja, w jakiej się znalazł. Niestety kradzież kielicha była wyjątkowo newralgicznym, niecierpiącym zwłoki problemem, przez co Skamander musiał działać bez porozumienia z Magicznym Ministerstwem Węgier. Im mniej go będzie widać w magicznej części tego kraju, tym lepiej.



Nie był też zadowolony, że przez dziwne mugolskie wymogi jego walizka z niebezpiecznym, magicznym kielichem znajdowała się w luku bagażowym, zamiast tuż obok niego. Niestety w przypadku takich artefaktów musiały zostać zachowane wszystkie wymogi bezpieczeństwa. Począwszy od siatki run po krzyżowo przeplatane klątwy i bariery ochronne. Kielich mógł być transportowany tylko w walizce, a ona sama nie mogła być pomniejszona. Takie były procedury. Najwyraźniej mugole mieli swoje.

Skamander odetchnął głębiej. Jeszcze tylko kilka godzin spędzonych w tej blaszanej puszcze i…

— Och, dziękuję pani bardzo. Muszę przyznać, że pierwszy raz podróżuję samolotem. Jestem pewny, że będzie to bardzo ekscytujące doświadczenie.

Tezeusz zesztywniał, momentalnie otwierając oczy. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, do kogo należał ten podekscytowany głos. Rozpoznałby go wszędzie.

Albus Dumbledore we własnej osobie.

Co on do cholery robi w tym samolocie? pomyślał w panice Tezeusz. To nie tak, że nie wiedział o pobycie Dumbledore’a na Węgrzech. Praktycznie w każdej magicznej gazecie była o tym jakaś wzmianka. Jednak jakie było prawdopodobieństwo, że Dumbledore będzie wracać do domu tego samego dnia i to na dodatek tym samym mugolskim samolotem, w którym znajdował się Skamander? Żadne oczywiście.

Tezeusz zmarszczył brwi. Nikt nie powinien wiedzieć o jego pobycie tutaj. Zatroszczył się o to równie mocno, jak jego ministerialni koledzy w Anglii. Fakt, że jakimś sposobem Albusowi udało się to odkryć, nie napawał Skamandera optymizmem. Właściwie stawiał pod znakiem zapytania powodzenie całej misji. Bo jeżeli Dumbledore był w stanie go wytropić, czy nie tyczyło się to również złoczyńców, którzy ukradli kielich?

Oczywiście Albus był potężnym czarodziejem z różnego rodzaju znajomościami. Pewne informacje mógł uzyskać o wiele łatwiej niż inni. To, że odnalazł Tezeusza, nie oznaczało, że ta informacja wpadła też w niepowołane ręce. Jednak gdyby Skamander opierał się na pobożnych życzeniach, zapewne już dawno byłby martwy. Należało mieć się na baczności.

Jego myśli od razu powędrowały do skrytego w luku bagażowym artefaktu. Jednym zaklęciem sprawdził stan zabezpieczeń – wszystko było na swoim miejscu. Uprzednio rzucony czar nie wykrył też wśród pasażerów żadnych czarodziejów, ale niestety jeszcze nie wszyscy z nich byli wówczas na pokładzie, z Albusem na czele.

Zapadł się głębiej w fotelu, mając ochotę stać się niewidocznym, kiedy Dumbledore wraz ze stewardessą zaczęli zbliżać się do niego.

— Proszę, to pana miejsce — zwróciła się uprzejmie kobieta do Albusa, wskazując na fotel obok Skamandera.

No po prostu cudownie, syknął w myślach Tezeusz i niechętnie podniósł na nich wzrok, bo niestety dalsze ignorowanie byłoby nienaturalne.

— Jeszcze raz dziękuję, pani pomoc była nieoceniona — zagruchał Dumbledore.

Stewardessa zachichotała jak trzpiotka i odeszła do innego pasażera. W tym czasie Albus spojrzał na swojego towarzysza podróży i jeszcze miał czelność ogromnie się zdziwić.

— Mój drogi przyjacielu! — zawołał na widok Tezeusza i uśmiechnął się radośnie. — Jaki to zbieg okoliczności, że się tutaj spotykamy. Miło cię znowu widzieć.

Skamander zmełł w ustach przekleństwo. Jak to jest zbieg okoliczności, to jestem sklątką, pomyślał, decydując się w końcu oszczędnie skinąć głową na powitanie.

— Od dawna nie mieliśmy okazji do dłuższej pogawędki — kontynuował pogodnie Albus, moszcząc się na sąsiednim fotelu. — Co cię sprowadziło do Węgier?

Tezeusz rzucił Dumbledorowi rozeźlone spojrzenie, które oczywiście nijak nie wpłynęło na jowialny uśmiech starszego czarodzieja. Był pewny, że Albus dobrze wiedział również o eskortowanym przez niego magicznym kielichu.

— Sprawy służbowe — skwitował krótko, postanawiając na razie również udawać, że nie widzi w ich spotkaniu niczego więcej poza zwykłym przypadkiem.

— O, tak samo był w moim przypadku — zagruchał Albus.

— Nagłówki gazet mówiły coś innego — sarknął Tezeusz, zanim zdążył ugryźć się w język.

— Pomiędzy wypełnianiem zobowiązań trudno sobie odmówić zwiedzania tak cudownego kraju. Zwłaszcza kiedy stary znajomy sam zgłasza się na przewodnika — przyznał Albus.

Coś wewnątrz Skamandera szarpnęło się na wspomnienie Farkasa klejącego się do ramienia Dumbledore'a na co drugim zdjęciu.

— To wyjątkowo miłe z jego strony — wycedził cierpko.

Albus zachichotał, a potem na jego twarz wpłynął rozmarzony uśmiech.

— Tak, pokazał mi Węgry od tej strony, której nigdy nie poznałbym, podróżując samotnie.

Tezeusz zagryzł wnętrze policzka, żeby nie warknąć czegoś, co najbliższe godziny lotu zamieniłoby w pasmo kompromitacji. Stewardessy poprosiły pasażerów o zapięcie pasów, ratując go od konieczności powiedzenia czegokolwiek.

Samolot zaczął kołować. Skamander odetchnął mentalnie i zepchnął irytację spowodowaną niespodziewanym towarzystwem, wyciągając na wierzch to, na czym powinien się skupić – eskortowanie kielicha.

— Masz bardzo skwaszoną minę, Tezeuszu. Rozchmurz się. Przed nami cudowna podróż — zagaił radośnie Albus, uśmiechając się do niego miło.

Skamander zamknął oczy. Istniały duże szanse, że zanim dotrą do Anglii, będzie mordercą. Miał tylko nadzieję, że uznają jego zbrodnię za popełnioną w afekcie.

Tezeusz chciałby, naprawdę chciałby powiedzieć, że rozmowa z Albusem była czystą torturą. Niestety tak jak zwykle, kiedy miał okazję zamienić z tym mężczyzną więcej niż kilka krótkich zdań, dawał się wciągać w interesującą konwersację, praktycznie zapominając o wszystkim dookoła. Skamander po raz kolejny nie był w stanie powstrzymać rozbawienia, słysząc żartobliwe komentarze Albusa do rzekomo merytorycznej konferencji, którą na jego prośbę próbował mu streścić. Auror już nie był pewny, czy tamto kolegium rzeczywiście było tak niepoważne, czy to tylko Dumbledore.

Niespodziewane turbulencje przerwały ich rozmowę. Obaj spojrzeli na siebie zaniepokojeniu. Tezeusz od razu dyskretnie sprawdził stan przewożonego artefaktu, a potem upewnił się ponownie co do ilości czarodziei na pokładzie samolotu. Czar znów wskazał tylko Albusa i jego.

— Proszę państwa, proszę o zapięcie pasów! — Głos stewardessy przebił się ponad nagłym gwarem. — Weszliśmy w strefę turbulencji. Mogą się pojawić silniejsze wstrząsy. Proszę się nie obawiać, to zupełnie normalne podczas lotu.

Obaj posłusznie wykonali polecenie. Widział, że tak, jak on sam, Albus trzymał różdżkę w pogotowiu, zasłoniętą kolanem przed widokiem mugoli. Rzeczywiście, wstrząsy powtórzyły się i były silniejsze niż poprzednie. Światło zamigotało, jakaś kobieta zaczęła piszczeć.

To jest ostatni raz, kiedy lecę tym mugolskim ustrojstwem, zawyrokował w myślach Tezeusz, kiedy po kolejnym wstrząsie tylko dzięki pasom pozostał w swoim fotelu. Jednak wyglądało na to, że były to ostatnie turbulencje. Lot ponownie się wyrównał i kiedy Skamander miał już odetchnąć z ulgą, coś trzasnęło i samolot zaczął pikować w dół. Siła pędu wbiła go w fotel. Ludzie zaczęli krzyczeć. Światło opętańczo migotało. Skamander mocniej zacisnął dłoń na różdżce, wertując pamięć w poszukiwaniu zaklęcia, czegokolwiek co mogłoby pomóc. Nim zdążył zaintonować jakąkolwiek inkantację, magia Albusa wyrwała się z jego różdżki, przyjemnie ciepła, oplatając cały blaszany kadłub. Samolot przestał pikować w dół, teraz opadał równomiernie, jednak wciąż zdaniem Tezeusza trochę zbyt szybko.

W tle krzyczała stewardessa, prosząc ludzi do przygotowania się do awaryjnego lądowania.

Skamander wreszcie wyłuskał z pamięci przydatne zaklęcie i zaczął podawać Albusowi wysokość oraz prędkość opadania. Dumbledore skinął mu głową w podzięce, chociaż auror wątpił, aby to na wiele się zdało. Doświadczenie ich obu w lataniu ograniczało się do kija i kilku witek. Wyglądało to dość marnie w porównaniu z gabarytem samolotu. Tezeusz przytknął głowę do okna, próbując ocenić w ostatnich promieniach słońca, nad czym się właściwie znajdują.

— Pod nami są pola — Chyba. — Powinno się udać tu wylądować — dodał, chociaż nie miał możliwości dostrzec, co był pod i przed nimi. Mógł mieć tylko nadzieję, że to samo co po jego prawej stronie.

Albus ponownie skinął głową, zbyt skupiony na mamrotaniu inkantacji i przepływającej przez niego magii, aby zrobić coś więcej. Tezeusz metodycznie podawał Albusowi wysokość i prędkość. Zastanawiał się nad wzmocnieniem kadłuba magią, ale szybko porzucił ten pomysł. Dodatkowe zaklęcie mogło zacząć kolidować z tym rzuconym przez Albusa. Po drugie samolot nie mógł wyjść z takiego lądowania bez szwanku, to byłoby dla mugoli zbyt podejrzane. Tezeusz niekoniecznie potrzebował dwóch tuzinów mugoli do zoblivatowania, szczególnie w swoim dość krytycznym położeniu.

Zeszli jeszcze niżej, a potem wreszcie uderzyli o ziemię. Wcześniejsze turbulencje były niczym w porównaniu do tego, czego właśnie doświadczali. Samolot powoli zwalniał w akompaniamencie trzasków konstrukcji i krzyków pasażerów. Albus zakończył zaklęcie, pozwalając maszynie samej wyhamować. Idealnie, znakomicie, auror pochwalił w myślach przytomność umysłu Dumbledora, odwracając się do niego twarzą. Starszy mężczyzna podchwycił jego spojrzenie.

Trzask. Huk. Samolot przeraźliwie zaskrzypiał, nagle zmieniając kierunek. Tezeusz zdążył jedynie odwrócić głowę, żeby zobaczyć jak spiczasty głaz, który przebił się przez kadłub samolotu, z zawrotną prędkością zbliża się do jego głowy. Nie był w stanie zareagować, nawet nie zdążył pomyśleć, że zaraz umrze.

Dłoń Albusa ścisnęła jego ramię. W następnej chwili stał już na pokrytej trawą ziemi, przyglądając się, jak pęd samolotu nadziewa go na wystającą skałę. Spóźniony wyrzut adrenaliny i szok sprawiły, że nogi ugięły się pod Tezeuszem. Gdyby nie silne ramię Albusa, którym trzymał go w pasie, zapewne upadłby na ziemie. Kątem oka zauważył ponownie wyciągniętą rękę z różdżką. Ciepła, silna magia przelała się przez powietrze, wreszcie zatrzymując to nieszczęsne ustrojstwo.

Dumbledore zachwiał się, obaj upadli na kolana. Skamander, przeklinając swoją chwilową niemoc, spróbował podnieść się z kolan – na próżno. Do diaska, jestem przecież aurorem! Zaniechał próby ponownego wstania i zamiast tego skupił się na Albusie. Mężczyzna był nienaturalnie blady, ale poza tym nie wyglądał na rannego. Tezeusz wyciągnął z jednej z magicznych kieszeni eliksir na wyczerpanie magiczne i podał go Dumbledorowi. Ten jednak całkowicie to zignorował, sięgnął do jego czoła i przesunął po nim palcami. Skóra Tezeusza zapiekła. Syknął i mimowolnie się odsunął.

— Jesteś ranny — powiedział zdumiony Albus. Skamander zerknął na uniesioną, teraz zakrwawioną dłoń Dumbledora. Spojrzeli sobie w oczy, obaj nagle boleśnie świadomi jak blisko śmierci był dzisiaj Tezeusz. Auror pierwszy odwrócił wzrok. Odchrząknął. Musiał wziąć się wreszcie w garść.

— Wypij miksturę, zanim mi tu zemdlejesz — rozkazał Tezeusz, wciskając w dłonie Dumbledora flakonik. — Przez wyczerpanie magiczne jesteś blady jak duch.

— Nie sądzę, żeby to było powodem mojego osłabienia — mruknął Albus, ale posłusznie wypił miksturę. Skamander postanowił zignorować uwagę, w międzyczasie wyciągając eliksir leczniczy dla siebie. Jeden łyk wystarczył, aby przyjemne ciepło przeszło przez jego czoło, lecząc naciętą tam skórę.

Wreszcie obaj stanęli na nogach, spoglądając na wrak samolotu. Z jego wnętrza dochodziły krzyki. Tezeusz pragnął wierzyć, że nikt nie zginął, ale po nabiciu się maszyny na skałę, nie był tego taki pewien. Pośpiesznie ruszył w kierunku wraku, będąc pewnym, że Albus idzie za nim. Czuł się w obowiązku, aby pomóc poszkodowanym i wtedy przypomniał sobie własne zadanie. Stanął jak wryty. Jak mógł o tym zapomnieć?

—  Tezeuszu, wszystko w porządku? — Zatroskany głos Albusa nie dotarł do Skamandera. Auror popędził w kierunku wraku, ale to nie ludzie byli dłużej jego celem tylko przeklęty luk bagażowy. Biegnąc, sprawdził zabezpieczenia walizki. Wydawały się nietknięte, ale to jeszcze doprawdy nic nie znaczyło. Zlokalizował magicznie położenie swojego bagażu we wraku, po czym wycelował różdżką we fragment blachy, aby go usunąć. Jednak zanim zdążył to zrobić, ten sam zniknął, a z dziury wyleciał dywan z dwojgiem zamaskowanych magów i niech go szlag trafi, jeżeli nie było tam też jego walizki.

— Jasna cholera — zaklął szpetnie, kiedy dywan z zawrotną prędkością przeleciał tuż nad jego głową i zaczął wzbijać się w powietrze. W mgnieniu oka wycelował w jednego ze złodziei i rzucił drętwotę. Musnęła złoczyńcę o centymetry.

— Skąd oni wytrzasnęli latający dywan — syknął wściekle, w pośpiechu wyciągając z kolejnej kieszeni marynarki pomniejszoną miotłę. — Przecież są nielegalne.

— No wiesz, Tezeuszu, oni są przestępcami — rzucił rozbawiony Albus, który wreszcie dogonił młodszego mężczyznę. Gdyby wzrok mógł zabijać, Dumbledore już byłby martwy.

— Lepiej zajmij się rannymi — rozkazał Skamander, po czym dosiadł powiększoną miotłę i wzbił się w powietrze. Na szczęście jego sprzęt okazał się szybszy niż dywan i zdecydowanie zwinniejszy, co ułatwiło Tezeuszowi unikanie wycelowanych w siebie zaklęć. Chociaż jedno z nich musnęło jego głowę, ponownie rozcinając skórę na skroni. Po prostu wybornie, sarknął w myślach, kiedy po twarzy zaczęła spływać krew.

Jego Incendio trafiło róg dywanu, zajmując go ogniem. Zakazany środek transportu zaczął szaleć w powietrzu, prawie zrzucając z siebie złodziei i ,na szczęście dla Skamandera, dosłownie walizkę. Auror zapikował w dół za artefaktem, z gracją unikając posłanej w jego kierunku drętwoty. W ostatniej chwili złapał bagaż, wyrównał lot miotły i sprawnie zeskoczył z niej na ziemię.

Złodzieje zatoczyli nad nim koło już ugaszonym dywanem, nie mogąc się zdecydować czy uciekać, czy ponownie zaatakować. Tezeusz trzymał różdżkę w pogotowiu, przygotowany na każdą ewentualność. Ku jego zdziwieniu, złoczyńcy odpuścili, oddalając się na latającym dywanie w ciemność nocy. Zmarszczył brwi i w pośpiechu otoczył się barierą. Za pomocą skomplikowanych ruchów różdżki otworzył walizkę, by z ulgą przyjąć, że ten nieszczęsny kielich znajduje się w środku.

Dumbledore zacmokał nad ramieniem Skamandera. Auror zatrzasnął walizkę i łypnął złowrogo na starszego czarodzieja.

— No proszę, pawi roztruchan. Kto by pomyślał, że Ministerstwo kolekcjonuje też takie artefakty — zagruchał Dumbledore.

— Miałeś zająć się rannymi — warknął zirytowany Tezeusz, ponownie zabezpieczając walizkę.

— Poza kilkoma złamanymi kośćmi i poobijanymi głowami, nic im nie jest — zaraportował radośnie Albus. — Wszyscy przeżyli, czyż to nie cudowne?

Skamander skinął sztywno głową i odetchnął z ulgą, mogąc skreślić z listy swoich zmartwień przynajmniej to.

— Twoje czoło znowu krwawi — zauważył Dumbledore. Auror zaklął i ponownie zażył miksturę leczniczą. Podniósł się z kolan, anulował barierę i z walizką w ręku powoli ruszył w kierunku wraku. Albus szedł po jego prawej stronie.

Tezeusz zagryzł policzek, próbując okiełznać swoją ciekawość. Ministerstwo oczywiście nie wyjawiło mu, co to za artefakt. Otrzymał zdjęcia oraz informację, że pod żadnym pozorem nikt nie może nic z tego kielicha pić, jednak magiczne działanie zostało utajnione. A Albus najwidoczniej wiedział doskonale co to za artefakt. Niestety jemu samemu nazwa pawi roztruchan nie mówiła zupełnie nic. Sapnął i łypnął na Albusa, winiąc go za swój obecny dylemat. Mężczyzna uniósł kącik ust i jedną brew, niemo zachęcając Tezeusza do zadania pytania.

— Dobra. — Westchnął Skamander. — Co to jest?

— O co pytasz?

— O ten przeklęty kielich, oczywiście. — Skamander przewrócił oczami. — Jakie ma właściwości?

— Nie powiedzieli ci? — Czystego zdziwienia Albusa nie dało się pomylić z niczym innym.

— Nie, nie powiedzieli — warknął Tezeusz, sfrustrowany, że w oczach przełożonych nie okazał się wystarczająco zaufanym do otrzymania tej informacji. I, ze wszystkich ludzi, musiał to przyznać przed Albusem Dumbledorem. — Więc do czego mógłby być potrzebny złoczyńcom?

— Och, myślę, że im samym nieszczególnie. Przypuszczam, że chcieli sprzedać go na czarnym rynku — odparł Albus, wciąż nie ujawniając natury artefaktu.

— Czy mogę łaskawie prosić o więcej szczegółów? — syknął Tezeusz, tracąc cierpliwość.

— Pewnie jakiemuś zakochanemu nieszczęśnikowi.

Auror zatrzymał się w miejscu. Dumbledore zrobił to samo.

— Nie mów mi, że ganiałem za jakimś pieprzonym afrodyzjakiem.

A więc dlatego mu nie powiedzieli! Gdyby wiedział, nie zgodziłby się na tak ryzykowne środki, tylko czekał na porozumienie z Ministerstwem Węgier.

— To jest trochę bardziej skomplikowane. — Dumbledore zmarszczył czoło. — Jeżeli ktoś wypije z troztruchana wodę z kroplą czyjejś krwi, to wszelkie uczucia, którymi darzy właściciela krwi, ulegną lustrzanemu odbiciu. Nienawiść zmieni się w miłość. Pogarda w podziw. Jednak jeżeli w kielichu nie będzie znajdować się krew — Mężczyzna zamilkł na chwilę. — wówczas odbiciu ulegną wszystkie uczucia pijącej osoby. Wszystkie. Nawet te dotyczące własnych poglądów i zainteresowań. Gdyby podać to komuś znanemu na arenie politycznej… — Albus urwał. Nie było potrzeby rozwijać tej myśli.

Skamander wzdrygnął się. Rzeczywiscie kielich mógł stworzyć większe zagrożenie, niż mu się to wcześniej wydawało. Spojrzał z uwagą na Dumbledore’a, decydując, że ma na dzisiaj dość wszystkich fars i niedomówień.

— Dlatego mnie śledziłeś? Z powodu tego kielicha?

Uśmiech na twarzy Dumbledore’a zmalał, gdy z uwagą wpatrywał się w Tezeusza. Skamander nie wiedział, czy ten szukał odpowiednich słów czy próbował wyczytać coś z jego twarzy.

— Nie byłem świadom, co dokładnie sprowadziło cię tutaj — wyznał w końcu Albus, nie zaprzeczając, że śledził Tezeusza.

— A teraz, kiedy już wiesz? — rzucił chłodno auror. Nie minęła jeszcze godzina od momentu, w którym Albus uratował mu życie. Mógł w każdej chwili potwierdzić magicznie dług i zażądać jego spłaty. Pod prawem magii Skamander byłby bezsilny.

Dumbledore pokręcił głową z czymś w rodzaju rozczarowania, a potem spojrzał drugiemu mężczyźnie w oczy.

— Mnie zdecydowanie nie jest on potrzebny.

Tezeusz zacisnął wargi, nagle zbyt poruszony, by coś powiedzieć. Opuścił wzrok w obawie, że Albus mógłby dostrzec w nim coś, czym nie zamierzał się dzielić. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Krzyki mugoli zbierających się powoli pod wrakiem przerwały tę niezręczną chwilę.

— Powinniśmy się wtopić w tłum — zaproponował Skamander.

Dumbledore przytaknął, obaj podjęli przerwaną drogę w kierunku rozbitego samolotu. Tezeusz nie mogąc się oprzeć, zerknął dyskretnie na Albusa.

Kiedyś w końcu sięgnie i po tę tajemnicę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz