Popołudniowe spotkania z Colinem stały się bardzo świeżą, ale jednak rutyną, choć Percy wciąż nie był pewny, jak do końca do tego doszło. Swoim zwyczajem spotykali się pod lodziarnią, gdzie Colin czekał na niego za każdym razem z innym, nietypowym smakiem lodów. Podniebienie Percy’ego nigdy nie poczuło się rozczarowane. Potem spacerowali, odwiedzając co ciekawsze sklepy czy kawiarnie. Dzięki temu biblioteczka Percy’ego powiększyła się o kilka nowych egzemplarzy, a Colinowi znów zabrakło klisz.
To był pierwszy raz, kiedy Percy odprowadził Colina aż pod same drzwi jego domu. Wąska, ale wysoka kamienica, z czerwonym dachem i pomalowana na biało, o bryle bardziej zbliżonej do walca niż prostopadłościanu rzeczywiście przypominała nieco muchomora. Na tle ulicy z równie dziwnymi budynkami nie wyróżniała się niczym szczególnym. Weasley przeniósł wzrok z kamienicy na uśmiechającego się od ucha do ucha Colina.
— Dziękuję za spędzone razem popołudnie — zaczął, przygotowując się do pożegnania, na które ze spotkania na spotkanie miał coraz mniejszą ochotę. — Było naprawdę miło.
Colin zamrugał i zaskoczony zapytał:
— Nie wejdziesz?
Percy zmieszał się. Nie był pewny, czy wypadało mu przyjąć zaproszenie. Możliwe, że słowa Creevey’a były jedynie uprzejmym konwenansem, a nie faktyczną chęcią kontynuowania spotkania. Czy nie byłoby zbyt nachalnym nachodzić Creevey’a w jego własnym domu po całym popołudniu spędzonym razem? Wewnętrzny dylemat Weasley’a jak zwykle rozwiązał Colin, zwyczajnie wciągając Percy’ego do środka kamienicy.
— Och, nie zżymaj się tak! Jestem pewny, że chce ci się pić tak samo jak mnie! Zrobię mrożonej herbaty, a jak będziemy mieć szczęście, to może znajdziemy jeszcze lemoniadę Suzan. Mówię ci, jaką ona robi pyszną lemoniadę! Dosłownie py-cho-ta!
Weasley uśmiechnął się pod nosem na widok tak rozentuzjazmowanego kolegi i po prostu pozwolił się pociągnąć w stronę kuchni. Żaden z nich jednak nie przewidział, że w drzwiach zderzą się z nikim innym jak Zachariaszem.
— Nie mów, że wypiłeś całą lemoniadę! — żachnął się na dzień dobry Creevey, wskazując na trzymany w ręku Smitha kubek.
— Mnie też miło cię widzieć, Creevey — sarknął Zachariasz, a potem zmierzył wzrokiem Percy’ego. — O, i kolejny Weasley do kolekcji.
Uszczypliwa uwaga wywołała drgnięcie żyły na czole Percy’ego. Miał wrażenie, jakby cofnął się w czasie i dalej miał przed sobą pyskatego trzecioklasistę, któremu należało sprawić burę za pyskowanie.
— Smith. Całe szczęście, że tylko jeden — wypalił, nim zdążył ugryźć się w język.
Colin zamarł, z uwagą przyglądając się obu chłopakom. O dziwo Zachariasz na ten przytyk parsknął śmiechem.
— Jedyny i niepowtarzalny, Weasley. Tutaj kopii nie sprzedają.
Policzki Percy’ego poczerwieniały ze wstydu i złości. Świadomie, czy też nie, Smith wbił szpilę dokładnie tam, gdzie najbardziej bolało. Weasley nie zamierzał mu być dłużny, ale ten moment wybrał sobie Colin na dosłownie wciśnięcie się pomiędzy nich.
— U-ah! — sapnął, odsuwając od siebie ścierających się chłopaków. — Nie na mojej zmianie. Zachariasz, daruj sobie dzisiaj, ok?
Wspomnienie zbuntowanego dzieciaka zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, pozostawiając zdegustowanego swoim własnym zachowaniem Weasley’a samemu sobie. To nie był Hogwart, a on nie był już dłużej prefektem naczelnym. Powinien lepiej panować nad sobą, zwłaszcza, że doskonale zdawał sobie sprawę z trudnego charakteru Smitha. Ale zamiast zignorować zaczepkę, dał się na nią złapać jak na wędkę. Nie wspominając, że sprawił kłopoty Colinowi, który w tej chwili właśnie go bronił.
— Znowu to ja mam sobie darować? — sarknął Smith.
— Bo trzeba było nie zaczynać.
— A więc to też moja wina? — Zachariasz brzmiał jak obrażone dziecko, chociaż Percy’emu wydawało się, że wewnątrz tak naprawdę świetnie się bawi. Weasley położył Colinowi rękę na ramieniu, tym razem z twardym postanowieniem zignorowania uwag Smitha, jakiekolwiek by one nie były.
— Chodźmy się w końcu czegoś napić. Przecież po to tu przyszliśmy.
Zaskoczony Colin drgnął, a potem, by móc spojrzeć na Percy’ego, wykrzywił pod dziwnym kątem głowę, praktycznie odwracając ją o sto osiemdziesiąt stopni. Weasley poczuł wyimaginowany ból w swojej szyi. Na moment spojrzenie jego i Zachariasza się spotkało w niemym konsensusie: Jakim cudem można tak wygiąć kark i przeżyć?
— Och, jasne, chodźmy — rzucił Colin, nieświadomy co dokładnie spowodowało zniknięcie napiętej atmosfery. I chociaż Smith zszedł im z drogi, to Percy czuł na plecach jego oceniające spojrzenie, aż nie zamknęły się za nimi kuchenne drzwi.
— Wybacz — wyznał Percy nad kubkiem cytrynowej lemoniady. — Sprawiłem ci kłopoty.
— Łał, jesteś pierwszą osobą, która po spotkaniu Zachariasza za coś przeprasza — zaśmiał się Colin, siadając naprzeciw Percy’ego przy niewielkim stoliku.
Percy pokręcił smętnie głową.
— Powinienem lepiej nad sobą panować.
Colin szturchnął go w łydkę, co wreszcie sprawiło, że Weasley podniósł na niego wzrok.
— Nie jestem zły ani nic, więc nie ma powodu, żebyś się tak dołował. Zachariasz jest, jaki jest i lubi denerwować wszystkich dookoła. — Percy był zaskoczony, że Colin również zauważył to w Smicie. — A ci wszyscy zgodnie mu to ułatwiają, więc skoro na własne życzenie pakują się w to bagno, to niech się sami z niego wygrzebują, pomagać nie będę. A co! Gdybyś słyszał, co się dzieje, jak Dennis na niego wpadnie. Albo Ginny! Merlinie! Czasami mam wrażenie, że oboje przychodzą tu tylko po to, żeby móc się z nim pokłócić!
Percy nie znał dobrze Dennisa, ale był aż za bardzo świadomy, do czego była zdolna jego siostra, gdy ktoś zaszedł jej za skórę. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad jedną rzeczą, o której właśnie powiedział mu Colin.
— Więc dlaczego... — zaczął Percy i urwał.
— Dlaczego co?
— Dzisiaj się wtrąciłeś, stając między mną a Smithem? — dokończył, uważnie przyglądając się Colinowi.
Chłopak się zmieszał i zaczął wiercić na krześle. Percy z konsternacją przyglądał się, jak Creevey zaczyna się rumienić.
— No bo wydawało mi się, że to, co palnął, bardzo cię dotknęło — wybąkał, patrząc wszędzie tylko nie na Percy’ego. — No i nie chciałem, żeby ci było przykro i tak jakoś wyszło… — zakończył Colin z rozbrajającą otwartością.
Percy w oszołomieniu przetwarzał to, co właśnie usłyszał. A potem Colin zerknął na niego spod nieco za długiej grzywki. Znowu te błyszczące oczy, zarumienione policzki i nadeszła pora Percy’ego na czerwienienie się i jąkanie.
— To nie… to nie tak, że można mnie tak szybko urazić. — Percy próbował nieco ratować swoją dumę, ale było to niezwykle trudne, kiedy ta drżąca i galaretowata część jestestwa przejmowała kontrolę nad jego ośrodkiem mowy, nie pozwalając mu sklecić spójnego zdania. Prawda była taka, że Colin przejrzał go dzisiaj na wskroś, śmiąc przy tym wyglądać wyjątkowo ujmująco. Percy pochylił głowę, rumieniąc się jeszcze bardziej. To mu się znowu działo!
— Nie musiałeś… — Reszta zdania na wieki utonęła w jego gardle. Weasley odchrząknął i dokończył: — ale dziękuję.
— N-nie ma sprawy! — wykrzyknął Colin i pośpiesznie napił się lemoniady. Percy poszedł w jego ślady, mając nadzieję, że napój pomoże przełamać to dziwne zakłopotanie, a przynajmniej przegoni gorąco z jego twarzy. To wszystko przez ten upał, pomyślał. Mógłby się wreszcie skończyć, w końcu była już praktycznie jesień.
Przez resztę popołudnia Colin wesoło szczebiotał o wszystkim, co wpadło mu do głowy. W międzyczasie dolał im lemoniady i postawił przed nimi miseczkę z musami-świstusami. Percy grzecznie podziękował. Nie potrzebował żadnych słodyczy, aby czuć się, jakby unosił się kilka centymetrów nad ziemią. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak zrelaksowany i po prostu szczęśliwy. Jego organizm musiał być zupełnie nieprzyzwyczajony do takich ilości endorfin, pomyślał później Percy, i to z pewnością przez to jego usta znowu zaczęły mówić coś, czego jeszcze kompletnie nie zdążył przemyśleć.
— Wybrałbyś się ze mną na kolację? — przerwał Creevey’owi w połowie wypowiedzi.
Colin zamarł, całkowicie zaskoczony. Wtedy dotarło do Percy’ego, co właśnie powiedział, sprawiając, że miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Wcześniejsze słowa młodszego chłopaka przypomniały Percy’emu o nowej restauracji, którą mieli otworzyć na Pokątnej w przyszłym tygodniu. Pomyślał, że miło by było odwiedzić to miejsce razem z Colinem i jakoś w międzyczasie jego ciało zdecydowało bez jego woli przetworzyć tę myśl w to przerażająco-żenujące pytanie, które przed chwilą padło.
— M-mają otworzyć nową restaurację… — Percy w panice pośpieszył z wyjaśnieniami, po drodze grzebiąc własną elokwencję, by nad jej grobem jąkać się i czerwienić jak chyba nigdy dotąd. Błądząc wzrokiem wszędzie, byle tylko nie spojrzeć w oczy drugiego chłopak, kontynuował swoją totalną kompromitację. — N-na Pokątnej. W przyszłą środę. I pomyślałem, że moglibyśmy odwiedzić razem to miejsce. Coś zjeść na k-kolację i… — momentalnie urwał, gdy jego rozbiegane spojrzenie wreszcie spoczęło na Colinie. Napotkał tam parę bardzo winnych, smutnych oczu i Percy już wiedział, jaką odpowiedź dostanie.
— J-ja w przyszłym tygodniu nie mogę — wydukał bardzo przygnębiony Creevey.
Weasley powoli wypuścił powietrze, które do tej pory nieświadomie wstrzymywał. Oh, to zdecydowanie nie była odpowiedź, na jaką liczył, ale też nie było aż tak źle, jak zakładały jego czarne scenariusze. Jednak zanim zdążył zaproponować inny termin, Colin, wpatrując się we własny kubek, wyszeptał:
— Myślę, że koniecznie powinieneś porozmawiać z Charliem.
Był upał, ale Percy czuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Odpowiedź była jeszcze gorsza, niż mógł sobie wyobrazić.
Percy nie do końca pamiętał, jak się pożegnał z Colinem, ani jak wrócił do swojego mieszkania. Jednak kiedy już tam się znalazł, zdecydowanie odmówił stawienia czoła rzeczywistości. Zakopał się wśród książek oblegających jego szafkę nocną i czytał bez ustanku, aż oczy zaczęły go piec, a magiczny budzik ostrzegał, że jutro może zaspać do pracy.
Wyglądał jak siedem nieszczęść, a nawet jeżeli tak nie wyglądał, to dokładnie tak się czuł. Percy nie był nic w stanie na to poradzić, że praktycznie całą zmianę snuł się jak widmo pomiędzy regałami księgarni i chociaż starał się pracować, to wątpił, by był bardzo pomocny klientom. Im bliżej końca pracy tym było gorzej, a apogeum nastąpiło, kiedy miał zamknąć sklep. Percy odwlekał to jak mógł. Dwa razy pozamiatał podłogę, przeliczył ponownie zyski w kasie, sprawdził faktury z dostaw i ponownie ułożył je równo w szufladzie. Zdając sobie sprawę, że już naprawdę nic nie pozostało do zrobienia, z ociąganiem poszedł po swoją torbę. Machnął różdżką, a drzwi i okna w sklepie lekko zatrzeszczały, gdy wiązało się zaklęcie zabezpieczające. Kolejna inkantacja i w zamku pojawił się błyszczący na złoto klucz, przekręcił się z głośnym trzaskiem i zniknął. Jeszcze tylko zaklęcie alarmujące, które w porównaniu do poprzednich nie miało żadnych widocznych skutków i gotowe. Księgarnia była zamknięta, więc mógł już odejść. Percy nie ruszył się z miejsca, jego ramiona opadły, zgarbił się jeszcze bardziej.
Nie umówił się na dzisiaj z Colinem. Na jutro też nie. Właściwie nie był pewny, czy jeszcze kiedyś uda im się spotkać.
“Myślę, że koniecznie powinieneś porozmawiać z Charliem.”
— Ts — sapnął Percy, kuląc się pod niechcianym wspomnieniem. Nie, nie miał zamiaru o tym myśleć. Nie teraz i najlepiej wcale. Zepchnął wspomnienie razem z kołtunem emocji, który zalegał w jego piersi od samego rana, tak daleko, jak tylko potrafił. Wiedział, że z czasem to, co rozrywa mu teraz pierś, zmaleje i zblednie, tak jak stało się z palącą potrzebą udowodnienia wszystkim własnej wartości, ambicją i wszystkim innym czego czuć nie powinien.
Zostawi Colina i Charliego samym sobie. Tak będzie najlepiej. Dla wszystkich.
Weasley mimowolnie zacisnął pięść na pasku od torby, a potem zmusił się do rozluźnienia jej. Odwrócił się i poczłapał do swojego mieszkania.
Tak będzie najlepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz