Motyle
bez
skrzydeł

Witaj!

Znajdujesz się na blogu zawierającym różnego typu opowiadania fanfiction (liczba fandomów powoli się rozrasta), z przewagą tych o tematyce homoseksualnej. Jeżeli nie przepadasz za slashem, wybierz dla siebie coś z kategorii general.

Serdecznie zapraszam do czytania i wyrażania swojej opinii.

Aktualności

24.07.2021 Niedługo pojawi się tu tekst z nowego fandomu!

6 maja 2019

Jak przestać, jak zacząć. Rozdział 2. Smoki są symbolem zazdrości

Smoki są symbolem zazdrości


Mijały tygodnie i absolutnie nic nie zmieniło się w życiu Percy’ego. Dalej pracował w tej samej księgarni, chował się za stosami książek, miał nieco krzywe okulary i co niedziela lądował na obiedzie w Norze, bo gdyby tylko spróbował się wymigać, zemsta jego matki byłaby straszna. I wcale, ale to wcale nie wypatrywał blond włosów wśród morza klientów, nie odwracał się w stronę głośnego, dźwięcznego śmiechu, a jego serce nie zaczynało bić mocniej na odgłos migawki. Szczególnie to ostatnie było całkowicie śmieszne, ponieważ Percy zdecydowanie nie lubił, kiedy robiono mu zdjęcia.

W dodatku to niechciane poczucie winy zapuściło korzenie, wypuściło pędy i pomimo prób pozbycia się go wszystkimi możliwymi sposobami, zadomowiło się w klatce piersiowej byłego prefekta na dobre. To musiało być właśnie to, poczucie winy, myślał Percy, kiedy wreszcie pozwalał sobie na analizę swojego nieco dziwnego zachowania. Chciał przeprosić Colina i wytłumaczyć, że wcale nie chciał go urazić i właściwie mogliby… Nie. Tylko tyle, chciał przeprosić, bo tak wypadało zrobić, kiedy niechcący uraziło się inną osobę. Tylko dlatego tak bardzo zależało mu na ponownym spotkaniu. Jednak jak na złość nie zanosiło się na to, aby wpadł na Colina ponownie.
I właśnie dlatego, że nic się w jego życiu nie zmieniło, Percy po raz pierwszy od bardzo dawna postanowił coś z tym zrobić.

W Norze zawsze było ciepło, gwarno i radośnie, pomimo, a może dzięki, skrzypiącej podłodze, trzeszczącym drzwiom i ścianom tak cienkim, że tylko magia mogła dać tam odrobinę prywatności. Natomiast niedzielne obiady dla Percy'ego były czystym chaosem. Tak wiele osób na tak małej przestrzeni przypominało mu, dlaczego większość swojej nauki w Hogwarcie spędził pomiędzy regałami biblioteki odgradzającymi go od tłumu wrzeszczącej gawiedzi.
Co roku Charlie wracał do Nory z coraz większym zestawem blizn i przynajmniej jednym dodatkowym kilogramem twardych jak stal mięśni, których Percy po chichu bardzo mu zazdrościł. Teraz siedział w salonie razem z Harrym i obaj obserwowali zmagania małego Teddy’ego, który próbował jednocześnie wyglądać nieco jak Charlie i nieco jak figurka smoka kornwalijskiego, która unosiła się przed twarzą bardzo szczęśliwego dziecka. Na ten widok Charlie zaniósł się głośnym, basowym śmiechem wypełniając nim całą dostępną przestrzeń, tak że i Percy mimowolnie się uśmiechnął. Oderwał od nich wzrok, ponownie poszukał w tłumie Ginny. Od dłuższego czasu zastanawiał się, jak porozmawiać z nią na osobności. Kiedy wreszcie był skłonny do poddania się i przełożenia tej rozmowy na później, nadarzyła się okazja. Wymknął się za Ginny z salonu i tak jak ona poszedł w stronę składziku, szybko się z nią zrównując.
— Percy! — Ginny uśmiechnęła się zbyt przymilnie jak na jego gust. — Skoro tu idziesz, to mi pomożesz. Mamuś prosiła — Tu Ginny wykonała w powietrzu znak cudzysłowu. Wiadomo, Molly Weasley może prosić, ale spróbuj tylko tej prośby nie wykonać. — żebym przyniosła jej nasiona trzepotki. Podobno świetnie wydobywają aromat potrawy. Wiesz, przyjechał Charlie i zaczyna jej trochę odbijać. — Ostatnie słowa utonęły w skrzypnięciu starych drzwi od komórki. — Mógłby wpadać częściej, to mamuś nie robiłaby z tego takiego cyrku. W dodatku nie za bardzo pamiętam, gdzie ostatnio wepchnęłam ten słoik z nasionami.
Oboje omiotli wzrokiem zagraconą kanciapę.
— A jakoś boję się użyć tu zaklęcia przywołującego — dokończyła niezbyt zadowolona. Percy całkowicie podzielał jej zdanie. Przyniosłoby ono więcej szkody niż pożytku.
— Tak, lepiej poszukajmy tradycyjnie. Jak wyglądał ten słoik?
Ginny śmieśnie zmarszczyła nosek, próbując sobie przypomnieć.
— Taki mały, zakurzony.
To nie było pomocne, zawyrokował Percy. W tej komórce wszystko było małe i zakurzone.
Zabrali się do pracy, a Percy intensywnie zastanawiał się, jak powinien zacząć rozmowę, całkowicie świadom uciekającego mu czasu. Taka okazja jak ta pewnie się nie powtórzy, a naprawdę nie chciał z tej rozmowy robić jakiejś wielkiej sprawy, jaką niechybnie by się stała, gdyby odwiedził Ginny tylko w tym celu. Dochodząc do wniosku, że nie wymyśli nic elokwentnego, zapytał niepewnie:
— Pamiętasz może Colina Creevey?
Ginny poderwała zaskoczona głowę, uderzając nią o półkę.
— Au, cholera — syknęła pod nosem, rozcierając potylicę.
Percy naprawdę liczył na mniej intensywną reakcję.
— Colina? — zapytała zaskoczona. — Oczywiście, że pamiętam. Przecież się przyjaźnimy.
Tym razem to Percy zdębiał. Oni się przyjaźnią. Część jego chciała się natychmiast ewakuować ze składzika, ale druga, najwyraźniej bardziej uparta kazała mu zostać i podążać zgodnie z planem, w którym nie wziął pod uwagę bardzo przerażającej możliwości. Odchrząknął.
— Bo wiesz, ostatnio — Cztery tygodnie i pięć dni temu. — wpadłem na Colina.
— Naprawdę? — zapytała i wymamrotała cichutko do siebie. — I ja o tym nic nie wiem.
Percy przełknął. Zdaje się, że wpakował Colina w kłopoty. Niech mu Merlin pomoże.
— Tak, więc... wpadłem na Colina, rozmawialiśmy chwilę i umówiliśmy się na spotkanie, ale jakoś żaden z nas nie zatroszczył się podaniem jakiejś konkretnej daty i miejsca.
— Umówiłeś się z Colinem? — dopytała tonem ni to zdziwionym, ni podejrzliwym.
— Zgadza się. — Percy brnął dalej w swoją historię. — Żeby powspominać dawne czasy.
Ginny miała na twarzy wypisane: bujać to my, ale nie nas, ale mu nie przerwała.
— I tak sobie pomyślałem, że może będziesz wiedzieć, jak się z nim mogę skontaktować? Żeby to nasze spotkanie mogło dojść do skutku.
Zakończył kulawo, wreszcie przechodząc do sedna. Jakoś w jego głowie ta historia wydawała się bardziej wiarygodna, zwłaszcza, że wcale tak bardzo nie mijała się z prawdą.
Ginny nabrała powietrza do płuc. Już za moment miało się okazać, czy z jego planu coś wypali, ale oczywiście wtedy do składziku musiał wparować George.
— No co wy tu tak długo robicie? Wszyscy głodni, żarcie gotowe a nasza matka uparła się, że mięsa bez tego zielska nie poda.
— Właśnie je znalazłam. — Ginny wepchnęła słoiczek w ręce Georga i wypadła z komórki.
— Ej, a ty dokąd! Zaraz będzie obiad! — zawył za nią George.
— Muszę coś załatwić!
Brat spojrzał na Percy’ego z nadzieją, że ten powie coś więcej, ale były prefekt jedynie wzruszył ramionami. Coś wewnątrz jednak mu mówiło, że zachowanie Ginny nie wróżyło mu nic dobrego.

Pieczeń pachniała smakowicie. Percy nie wiedział, czy to rzeczywiście dzięki nasionom czy po prostu zdał sobie sprawę z tego jak bardzo był głodny. Wokół zapanował harmider, kiedy wszyscy rzucili się, aby pomóc w nakrywaniu do stołu i przynoszeniu potraw. Percy oczywiście też nie został w tyle. Właśnie wychodził z kuchni lewitując przed sobą talerze, kiedy stanął twarzą w twarz z Colinem. Zamarł, jego zaklęcie osłabło i cała zastawa runęła. Kilkanaście talerzy roztrzaskało się o podłogę. Colin odskoczył. Teraz już nie wyglądał na zaskoczonego, ale na całkowicie spanikowanego. Huk spowodował, że połowa zaciekawionych domowników znalazła się w korytarzu.
— No co tu się narobiło — zacmokała z dezaprobatą pani Weasley.
— Potknąłem się i… — wydukał Percy, ale nie odrywał wzroku od Colina. Kiedy to mówił ktoś naprawił talerze, ktoś inny zaczął lewitować je do jadalni. Percy dalej stał jak wryty. Colin też nie bardzo wiedział co z sobą zrobić.
— Zaprosiłam Colina na obiad — obwieściła wesoło Ginny, wieszając się na ramieniu Creevey’a. — Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko? — zapytała, patrząc na swoich rodziców.
— Oczywiście, że nie! — zawołała Molly. — Przyjaciele naszych dzieci są tu zawsze mile widziani.
Twarz Artura wyrażała dokładnie to samo.
— Nie chciałbym przeszkadzać, może innym razem — odezwał się po raz pierwszy Colin, najwyraźniej próbując wymigać się od niedzielnego obiadu.
— Nie przeszkadzasz, złociutki!
— Dokładnie — zawtórowała mamie Ginny, popychając swojego przyjaciela w stronę jadalni. Creevey próbował spiorunować ją wzrokiem, ale dziewczyna sobie nic z tego nie zrobiła. — No wchodź. W dodatku dzisiaj jest Charlie, więc wiesz — dodała, poruszając sugestywnie brwiami.
Z jakiegoś powodu ten argument zdołał przekonać Colina, by wkroczyć do jadalni. Po drodze rzucił niepewne spojrzenie Percy’emu. Przez jedną ulotną chwilę były prefekt miał ochotę chwycić Creevey’a za rękę i wyciągnąć go nie tylko z jadalni, co z domu. Co się z nim działo? W tym momencie ktoś z całej siły uderzył go w plecy, co wreszcie skutecznie wyrwało Percy’ego z otępienia. Były prefekt spojrzał krzywo na Goeroge’a, który w międzyczasie zdążył uwiesić się na jego ramieniu.
— No braciszku, wmurowało cię jakbyś dementora zobaczył.
— Zamyśliłem się na chwilę. Czy to jest takie dziwne? — bąknął naburmuszony Percy, wyswobadzając się z uścisku. George tylko zaśmiał się pod nosem, kiedy jako ostatni dołączyli do stołu.
Colina ulokowano między Ginny i Charliem. To również nie poprawiło humoru Percy’emu, który spoczął po drugiej stronie stołu, odgrodzony zastawą i górami jedzenia. I jakoś tak w miarę toczącej się wesoło rozmowy Percy coraz bardziej tracił apetyt. Charlie przez większość czasu wiódł prym w opowiadaniu czasem śmiesznych czasem nieco strasznym anegdot, a Colin wpatrywał się w niego jak w obrazek, nabierając śmiałości w zadawaniu coraz większej ilości pytań na temat smoków, rezerwatu i samej Rumunii. To było przerażające, jak dobrze się tej dwójce z sobą rozmawiało. Percy niemrawo grzebał widelcem w swoim pure. A o czym on sam mógłby opowiadać? O znaczeniu materiału z jakiego wykonano kociołek na rozwój warzelnictwa czy wpływie wad wymowy na ewolucję niektórych zaklęć? Prawda była taka, że nic, o czym do tej pory czytał, nie zainteresowało nikogo poza nim samym.
Przy deserze okazało się, że to Colin zrobił wszystkie zdjęcia do najnowszej książki o historii Harpii z Holyhead. Percy przeglądał ją wcześniej i wiedział, że fotograf wykonał tam wspaniałą pracę, sprawiając że nawet on — kompletny mol książkowy — przez moment miał ochotę chwycić miotłę i wzbić się w powietrze.
— Tamte zdjęcia wyszły naprawdę wspaniale — skomentował, zanim zdążyły powstrzymać go niepewność i zakłopotanie. Jego słowa utonęły wśród morza komplementów, ale był pewny, że Colin je usłyszał, kiedy ten po raz pierwszy tego dnia promiennie uśmiechnął się w jego stronę. Percy z o wiele większym entuzjazmem powrócił do swojego deseru.

Posiłek zakończył się w takim samym rozgardiaszu w jakim się rozpoczął. Jakimś cudem Percy stracił Colina z oczu, co było dosyć niebywałe, ponieważ ukradkiem przyglądał mu się przez cały obiad. Z rosnącą paniką zlustrował jadalnię i salon, żeby zatrzymać Creevey’a w ostatnim momencie, przed kominkiem podpiętym do Fiuu. I kiedy wreszcie nadszedł ten moment, o który poczucie winy walczyło w nim przez cały ostatni miesiąc, Percy’emu zabrakło słów. Przez chwilę obaj stali w krępującej ciszy, ale taki moment nie mógł trwać długo, kiedy było się w Norze.
— Colin, chyba już nie uciekasz? — Nieco wyzywający ton Ginny sprawił, że zarówno Percy jak i Colin drgnęli. — Zabrakło ci pytań do Charliego? — Zaśmiała się, puszczając przy tym oczko.
— Gin — jęknął chłopak, jednocześnie sprawdzając, czy aby wymieniony Charlie tego nie słyszał. — Odpuść mi dzisiaj. Podręczysz mnie kiedy indziej.
Percy miał ochotę zazgrzytać zębami. Doprawdy, tylu braci do dla niej za mało? Pomyślał z rozdrażnieniem. Musiała jeszcze przygarnąć Colina?
Ginny przewróciła oczami.
— Och, nie dręczę ciebie — mówiąc to zdanie spojrzała na Percy’ego. Ten wzdrygnął się po raz drugi, a słysząc dalszą część wypowiedzi dziewczyny, zrobił się czerwony jak piwonia. — Szkoda by było, żebyś uciekł za wcześnie, skoro Percy tak bardzo chciał się z tobą spotkać.
— Co? Naprawdę? — wykrzyknął chłopak.
Kompletnie niedowierzanie Colina sprawiło, że Percy poczuł się jeszcze bardziej zawstydzony.
— Zgadza się — przyznał, poprawiając przy tym okulary w nadziei, że to ukryje jego zażenowanie. — Chciałem porozmawiać. Na osobności — sprecyzował na widok uśmieszku jaki pojawił się na twarzy Ginny. Usta dziewczyny poruszyły się niemo, ale Percy nie miał problemów z odszyfrowaniem tego, co chciała powiedzieć: I tak się wszystkiego dowiem. Jeżeli chciała go zdenerwować, to jak najbardziej jej się to udało. Colin niczego nie zauważył nadal zaskoczony słowami Percy’ego.
— To może, um, pogadamy u mnie? — Padła nieśmiała propozycja. Teraz to Percy miał wrażenie, że się przesłyszał. Prawdę mówiąc sądził, że Colin raczej nie będzie chciał z nim rozmawiać. A potem zobaczył, że Charlie zmierza w ich kierunku i zdecydował się działać, zanim Creevey zdąży się rozmyślić.
— To świetny pomysł! — zawołał z entuzjazmem, którego sam po sobie się nie spodziewał. Colin i Ginny również, bo spojrzeli na niego, jakby wyrosła mu druga głowa. Percy czym prędzej wrzucił proszek Fiuu do kominka i zaczął wpychać tam zdezorientowanego Colina.
— Nie podziękowałem waszej mamie za obiad… — zajęczał smętnie ciągnięty za ramię chłopak.
— Zajmę się tym, nie przejmuj się — zapewniła Ginny, dalej przyglądając się Percy’emu z niebywałym zainteresowaniem. Colin kiwnął głową na pożegnanie i stojąc już razem z Percym w kominku powiedział adres:
— Noga czerwonego muchom-mora.
Potknął się na ostatnim wyrazie, dostrzegając wreszcie Charliego.
— Colin, chciałem… — zawołał za nimi starszy Weasley, ale cokolwiek powiedział dalej — utonęło to w świście sieci Fiuu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz