Linda była od niego młodsza, miała słodki uśmiech i dołeczki w policzkach. Spotykali się już od jakiegoś czasu i John naprawdę miał nadzieję, że to jest właśnie to, na co tak długo czekał. Zwłaszcza kiedy po poznaniu Sherlocka nie uciekła z krzykiem. Jak dotychczas była jedyną kobietą, która przetrwała ten etap znajomości z Johnem. To chyba wyjaśniało, dlaczego doktor był tak dobrej myśli.
Miała też inne zalety. Znakomicie gotowała, lubiła słuchać o przypadkach medycznych z równym zainteresowaniem, co o zagadkach kryminalnych, w których rozwiązaniu Watson brał udział, rozumiała poczucie humoru Johna i, o zgrozo, również poczucie humoru Sherlocka. Doktorowi trudno było przejść nad tym do porządku dziennego, a z biegiem czasu zaczął się wręcz upewniać, że to wcale nie było zaletą.
Oczywiście posiadała również swoje wady. Z natury należała do kobiet raczej upartych, porządek nie był jej priorytetem (John, mieszkając z Sherlockiem, przyzwyczaił się do sprzątania po dwóch osobach, więc ten defekt nie robił na nim wrażenia) i miała kota. Tego wszystkiego Sherlock nie omieszkał jej wytknąć przy pierwszym spotkaniu, jak zawsze zresztą gdy poznawał nową dziewczynę swojego współlokatora. W odpowiedzi na Holmesową tyradę Linda roześmiała się tylko, stwierdziła "co tam kot, skoro John zdecydował się przygarnąć detektywa-socjopatę" i pochwaliła ciasteczka pani Hudson. Jak John mógł tej kobiety nie kochać?
Mimo wszystko kiedy byli na osobności, Watson czuł się w obowiązku przeprosić za zachowanie Sherlocka.
— Och, nie ma sprawy. — Linda machnęła ręką i uśmiechnęła się w sposób, dla którego John dawno stracił głowę. — Przecież mnie ostrzegałeś. — Zmarszczyła nosek, niepewna tego, czy powinna powiedzieć coś jeszcze, ale w końcu dodała:
— Właściwie to zrobił mi przysługę. Już nie będę musiała się dłużej zastanawiać, jak dać ci subtelnie do zrozumienia, że bieganie ze szmatką do kurzu nie jest moją mocną stroną.
W odpowiedzi na to Watson roześmiał się szczerze.
John obawiał się nieco reakcji Sherlocka na dosyć częste pojawianie się Lindy w ich mieszkaniu na Baker Street. Na początku Holmes nie pamiętał (czy jak John sądził, udawał, że nie pamięta) imienia Lindy, tytułując ją losowo imionami byłych Watsona, o jakich tylko wiedział. W odpowiedzi Linda zaczęła mówić do Sherlocka per Mycroft, co okazało się mieć wyjątkowo zbawienny wpływ na pamięć detektywa. Po tym zdarzeniu Sherlock zdawał się zaakceptować nową partnerkę swojego współlokatora, a przynajmniej przestał patrzeć na nią z zaskoczeniem, jakby zastanawiając się, co ta kobieta robi w jego mieszkaniu. John uważał to za sukces.
A jakiś czas później nawet zaczął rozważać, czy to dziwne zachowanie Holmesa w stosunku do jego partnerek nie było jakąś próbą generowaną przez ułomną troskę Sherlocka. Na swój sposób było to całkiem miłe, ale John zdecydował się nie dzielić z nikim tymi przemyśleniami.
Linda zadziwiająco szybko wpasowała się w ich kanapę i pojęła, aby nie otwierać lodówki, zanim nie upewni się, że Sherlock nie przeprowadza właśnie jakiegoś eksperymentu. Nauczyła się ignorować ignorancję Holmesa i starać się nie chichotać zbyt głośnio przy potencjalnych klientach, kiedy detektyw w zawiły sposób ubliżał ich inteligencji. To znów sprawiło, że Sherlock odkrył w niej idealnego słuchacza dla swoich anegdot. John byłby tym zachwycony, gdyby nie fakt, że większość z nich mówiła o nim samym.
Sherlock nie omieszkał opowiedzieć Lindzie każdej historii z Johnem w roli głównej, którą uważał za zabawną, nawet jeżeli sam Watson nie był w stanie dopatrzeć się w niej grama humoru lub, co gorsza, anegdota sprawiała, że John oblewał się intensywnym rumieńcem. Naprawdę, te chwile mógł przyrównać jedynie do momentu, w którym jego matka uznała za genialny pomysł pokazania jednej z jego dziewczyn zdjęć z dzieciństwa swojego syna, w tym także tego przedstawiającego go siedzącego na swoim pierwszym nocniku. Po prostu żenujące.
Kiedy Watson znowu zastał tę dwójkę pokładającą się w salonie ze śmiechu, nie wytrzymał i przez zaciśnięte zęby spytał:
— Nie za dobrze się bawicie beze mnie?
— Och, John — westchnął Sherlock, wciąż nie mogąc powstrzymać rozbawienia. — Gdyby nie ty, nie bawilibyśmy się w połowie tak dobrze jak teraz.
Linda wydała dziwny odgłos, zaraz zatykając sobie usta dłońmi, i rzuciła swojemu partnerowi przepraszające spojrzenie (John przypuszczał, że ta srebrna bransoleta, którą dostał od niej bez okazji, miała być zadośćuczynieniem za jej słabość do Holmesowych żartów).
Takie sytuacje umacniały Johna w przekonaniu, że prędzej czy później udusi Sherlocka gołymi rękami.
Pomijając te momenty, John naprawdę cieszył się z tego, jak obecnie wyglądało jego życie. Chociaż musiał przed sobą przyznać, że nie miał pojęcia, jakim cudem Lindzie udało się prawie natychmiast zaakceptować specyficzną naturę Sherlocka. Zwłaszcza, że Holmes, zdaniem Johna, wymagał ogromnych pokładów ugodowości, a ta cecha nie należała do rzeczy, którymi los obdarzył Lindę w nadmiarze. W końcu nie wytrzymał i zapytał o to samą zainteresowaną.
— To pewnie dlatego, że nie jestem w stanie brać Sherlocka na poważnie, kiedy tak bardzo przypomina mi Percivala.
Po chwili konsternacji John przypomniał sobie, że Percival był jej kotem.
Tak jak ludzie z zasady nie przepadali za Sherlockiem, tak John żywił pewne obiekcje w stosunku do kotów. Jednak odkąd Linda wytłumaczyła mu swój sekret, doktor nie mógł patrzeć na jej kota – czarnego persa – nie porównując go do Sherlocka. I co zaskakujące, sam również zaczął dostrzegać pewne podobieństwo. Okazało się nawet, że niektóre metody, które pozwalały Watsonowi wytrwać pod jednym dachem z Holmesem we względnym spokoju, działały równie dobrze w jego relacjach z kotem.
Mieszkając z Sherlockiem, John szybko nauczył się, aby nie przeszkadzać mu, kiedy kręci się po salonie, usiłując w myślach wydedukować przebieg morderstwa czy też przeprowadza kolejny eksperyment, dzięki któremu doktor przeważnie tracił apetyt. Także kiedy kot Lindy wydawał się całkowicie niezainteresowany Johnem, ten nie miał zamiaru mu się narzucać, ba, nawet do niego zbliżać. Natomiast Watson starał się skrzętnie wykorzystywać te momenty, w których Percival obdarzał go swoją uwagą, mając w pamięci, że ignorowanie Sherlocka nigdy nie kończyło się dla nikogo dobrze. Tak samo w trakcie pieszczot starał się nie poruszać pewnych kwestii… znaczy nie drapać kota w pewnych miejscach, których podrażnienie wyraźnie wprawiało zwierzę w irytację. I od czasu do czasu zrobić coś, co połaskotałoby jego ego. Na przykład przynieść jakiś smakołyk lub zwykłe kartonowe pudełko, które na kilka najbliższych dni stałoby się Percivalowym królestwem. I, John prawie by o tym zapomniał, kot zdecydowanie preferował ciszę. Ale w porównaniu do Sherlocka, zwierzęciu nie przeszkadzało myślenie.
W taki oto sposób koegzystencja z kotem Lindy okazała się wyjątkowo satysfakcjonująca i w pewnym momencie John musiał przyznać, że polubił Percivala.
Wszystko wydawało się układać aż za dobrze, dopóki pewnego dnia Linda nie oznajmiła, że musi na kilka dni wyjechać do swojej siostry mieszkającej w Kanadzie. To jeszcze nie było problemem, ale fakt, że kobieta w swojej wrodzonej upartości stwierdziła, że tym razem podczas nieobecności nie może oddać Percivala do hotelu dla zwierząt, ponieważ jest ktoś, do kogo kot przywiązał się równie mocno co do niej. Tym kimś był oczywiście John.
Watson od razu stwierdził, że to nie najlepszy pomysł. Jednak Linda pozostała niewzruszona na jego argumenty. Być może dlatego, że brzmiały bardzo do siebie podobnie: Sherlock, Sherlock i Sherlock. Tak więc John został przyparty do muru i chcąc nie chcąc w dniu wyjazdu Lindy wrócił do mieszkania z kuwetą, miską, zapasem żwirku, karmy i zabawek oraz naturalnie z kotem. Z niejaką ulgą przyjął, że mieszkanie okazało się puste. Tak jakoś wyszło, że zapomniał poinformować Sherlocka o ich nowym, tymczasowym współlokatorze. I nie, wcale się tego nie obawiał, po prostu nie było okazji.
Wypuścił kota, uprzednio wskazując mu miejsce, gdzie stała teraz jego kuweta i zaczął upychać po mieszkaniu swój bagaż. W międzyczasie Percival znalazł sobie legowisko i kiedy John zastał go leżącego na fotelu Sherlocka, mógł tylko westchnąć cierpiętniczo. Zapowiadał się naprawdę długi tydzień.
— Co to tutaj robi?
John spojrzał znad gazety na Sherlocka, który stał przy swoim fotelu i z żądzą mordu lustrował leżącego na nim kota, który z równą uwagą spoglądał na detektywa.
— To jest kot.
— John, nie pytałem, co to jest, tylko skąd się tu wzięło.
I kiedy już Watson miał mu wytłumaczyć, Holmes wysyczał:
— Linda.
Co w zasadzie wyjaśniało wszystko, więc John postanowił nie strzępić sobie języka.
— Kiedy wraca z Kanady?
Doktor już dawno przestał się zastanawiać, skąd Sherlock to wiedział. Niemniej wciąż robiło to na nim takie samo wrażenie i John obawiał się, że już tak pozostanie.
— Za tydzień.
— Znakomicie, a teraz pozbądź się tego — zarządził Holmes i nim John zdążył go powstrzymać, machnął ręką na kota. Percival się zjeżył i parsknął.
— Sherlock, straszysz go! — zawołał Watson, ale zanim zdążył wstać od stołu, Sherlock z wyjątkową zwinnością chwycił kota za skórę na szyi, uniósł i zrzucił na podłogę, samemu zajmując fotel. Kot znowu parsknął, jego ogon drgał niebezpiecznie jako wyraźny znak zdenerwowania. Holmes się nie ruszał, a zwierzę zdawało się z każdą mijającą sekundą uspokajać, aż w końcu poszło poszukać sobie innego miejsca do leżakowania. John tylko pokręcił głową z niedowierzaniem, opadając z powrotem na krzesło. Jego telefon zawibrował, ale zignorował to.
— To tylko tydzień, jakoś wytrzymasz.
Holmes spiorunował go wzrokiem.
— Nie, nie wytrzymam. Potrzebuję ciszy i spokoju do maksymalnego wykorzystania mojego potencjału, a nie porannego droczenia się ze zwierzęciem, którego umysł jest zaprogramowany wyłącznie do zaspokajania fizjologicznych potrzeb.
— Każdy… — John urwał, kręcąc głową. — No tak, zapomniałem, że twój mózg odinstalował tę funkcję. I obecnie nad niczym nie pracujesz.
Sherlock przewrócił oczami, ignorując komentarz współlokatora.
— Jestem pewny, że Linda nie odwiedza swojej siostry po raz pierwszy. Odstaw tego kota tam, gdzie ona zostawiała go wcześniej i nie każ mi więcej go widzieć, bo to może nie skończyć się dla tego zwierzęcia dobrze.
— Obiecałem, że zajmę się Percivalem — John z trudnością zignorował wyraz twarzy Sherlocka na wieść, jak wabi się ten kot — i zamierzam tego dotrzymać.
— Twoja rycerskość jest wręcz…. — Sherlock urwał, kiedy jego telefon zadzwonił i rzucił się w jego kierunku, prawie przewracając stolik.
John odetchnął z ulgą. Wnioskując po urywkach wypowiedzi Holmesa, ten właśnie otrzymał sprawę od Lestrade’a. Jeżeli Watson będzie miał odrobinę szczęścia, zaabsorbuje to Sherlocka na tyle, że zapomni o biednym kocie Lindy. Przynajmniej na jakiś czas.
Kiedy John wrócił z przychodni, poczuł się, jakby trafił do alternatywnego wszechświata. Miał świadomość, że zachowanie detektywa w jego dedukcyjnym amoku znacząco odbiegało od normy. Nie, żeby na co dzień Holmes przejawiał bardziej normalnie nawyki. To po prostu był inny rodzaj wariactwa. Miotał się po salonie, który wcześniej zagracił kompletem materiałów dotyczących sprawy, którą właśnie rozwiązywał. Stolik, fotel, ściana, kanapa czy podłoga, dla Holmesa każde miejsce było dobre. Watson nie potrafił zliczyć, ile razy akta otrzymane od Lestrade’a zostały przez detektywa zdeptane. Po pewnym czasie nawet przestało to Johna irytować albo po prostu doszedł do wniosku, że walka z przyzwyczajeniami Sherlocka, nie jest starciem, które mógłby wygrać.
Ale dzisiaj John po prostu stał w progu i gapił się na Holmesa, ponieważ ten właśnie rozmawiał z kotem siedzącym na jego fotelu. A raczej prowadził monolog, mając za słuchacza kota, to było trafniejszym określeniem. John wiedział, że mówienie do zwierząt jest bardzo częstym przypadkiem, sam mówił do Percivala, a Sherlockowi nie przeszkadzało zadawanie pytań w pustą przestrzeń, więc kierowanie ich do żywej istoty (nawet jeżeli ta nie mogła ich zrozumieć, nie mówiąc już o sformułowaniu odpowiedzi) było wręcz jakimś postępem, ale jeszcze dzisiaj rano Sherlock wydawał się bardziej skłonny do użycia tego kota w jednym ze swoich eksperymentów niż tolerowania go we własnym mieszkaniu. Nie wspominając już o wygłaszaniu przed nim elaboratu dotyczącego nowej sprawy. Zwłaszcza, że u Holmesa zmiana opinii na jakiś temat zachodziła równie szybko co okres połowicznego rozpadu Neptuna – przyjmowano, że nie zachodziła wcale. Więc to dosyć zrozumiałe, że widząc taką scenę, mózg Johna potrzebował chwili, aby ją przetworzyć, by w konsekwencji uformować jedno pytanie: jak? Dopiero gdy detektyw odwrócił się w jego stronę, do doktora dotarło, że musiał wypowiedzieć je na głos.
— John? — Sherlock zmarszczył brwi, lustrując jego wygląd. — Wychodzisz?
— Wróciłem — wykrztusił, czując jak powoli wraca mu zdolność logicznego myślenia. — Przed chwilą. Wiesz, pracuję w przychodni — warknął i z nieco zbyt gwałtownymi ruchami zaczął zdejmować z siebie kurtkę. — Od dobrych kilku miesięcy, ale w sumie mogłeś tego nie zauważyć.
Mieszkając z Sherlockiem, John coraz częściej nie mógł powstrzymać się przed używaniem sarkazmu.
— Racja, nie przywykłem gromadzić zbytecznych informacji.
Co nie zmieniało faktu, że bezceremonialne odpowiedzi Holmesa wciąż biły te Watsonowe na głowę.
— Czy możesz mi to wyjaśnić? — spytał John, postanawiając przemilczeć uwagę Sherlocka.
— Niby co?
— No, to — John rozłożył ręce, nie będąc w stanie inaczej opisać tej sytuacji.
— Wiesz, jestem detektywem-konsultantem i właśnie rozwiązuję sprawę, ale w sumie... — zaczął Sherlock, przedrzeźniając Johna, ale ten od razu wpadł mu w słowo:
— Kot! Jeszcze rano nie chciałeś go widzieć na oczy, a teraz tak po prostu pozwalasz mu siedzieć na swoim fotelu?
— Po prostu się z Percivalem nie zrozumieliśmy, ale już wszystko między nami wyjaśnione, prawda?
Końcówka zdania najwyraźniej została skierowana do siedzącego na fotelu kota. Po tych słowach John poczuł nadchodzący ból głowy.
— Zresztą jeszcze dzisiaj rano nalegałeś, abym zaczął go tolerować. Sądzę, że akceptacja jest zdecydowanie szerszym pojęciem, więc naprawdę nie wiem, w czym dostrzegasz problem.
Och, John też nie dostrzegał problemu. Wcale nie musiał, żeby wiedzieć, że to nie skończy się dobrze.
Jego przypuszczenia potwierdziły się zaledwie kilka dni później, kiedy zmęczony po dyżurze w przychodni zaczął narzekać, że jutrzejszego dnia będzie musiał jeszcze odebrać Lindę z lotniska.
— A skoro już o niej mowa — zaczął Sherlock i to naprawdę powinno zaniepokoić Johna, jednak jego umysł nie pracował na maksymalnych obrotach, więc dalsza część zdania zupełnie go zaskoczyła — to możesz jej przekazać, aby nie kłopotała się odbiorem kota.
John zamarł nad zlewem, przy którym zmywał naczynia i powoli odwrócił głowę w stronę Sherlocka.
— Co masz przez to na myśli? — zapytał z obawą.
— Percival zostaje u nas.
To nie był na szczęście jeden z najgorszych wariantów, jakie przyszły Watsonowi do głowy, jednak wciąż niemożliwy do zaakceptowania.
— Sherlock!
John nawet nie zdawał sobie sprawy, że w jednym słowie jest w stanie zawrzeć tyle nagany i kompletnego niedowierzania jednocześnie. W pośpiechu wytarł ręce, nawet nie rejestrując, że zerwał przy tym zapięcie w bransolecie i ta spadła na podłogę.
— Niby jak to sobie wyobrażasz? — spytał, wkraczając do salonu. — Percival jest własnością Lindy. Nie możesz go sobie ot tak, po prostu przywłaszczyć.
— Zapłacę jej.
— Twój genialny plan ma jedną wadę — sarknął John. — Linda nie ma zamiaru sprzedawać swojego kota.
— Więc będzie musiała zmienić zdanie.
Patrząc na siedzącego w fotelu Sherlocka, na którego kolanach rozłożył się Percival, Watsonowi wyjątkowo łatwo przyszło uwierzyć w to, że Holmes zatrzyma tego kota, nawet jeżeli miałaby być to ostatnia rzecz w jego życiu. A zapewne nie będzie, John nie miał tyle szczęścia. Ze zrezygnowaniem osunął się na swój fotel, kompletnie zapominając o niedomytych naczyniach.
— Więc dla swojego kaprysu zamierzasz go zatrzymać. Co się z nim stanie, kiedy ci się znudzi?
Sherlock spojrzał na niego groźnie.
— Ostatnio zachowujesz się, jakbyś do tej pory mieszkał zupełnie z kimś innym — wytknął mu Holmes. — Moje działania są zawsze uzasadnione, nawet jeżeli tego nie dostrzegasz, co zdarza się wyjątkowo często.
John przewrócił oczami i zignorował ostatnie słowa Sherlocka.
— Też tak myślałem, dopóki nie zastałem cię rozmawiającego z kotem, kiedy jeszcze kilka godzin wcześniej byłeś skłonny go wypatroszyć.
— Zmiana mojej decyzji miała solidne podwaliny.
— Cudownie, więc mi je wreszcie podaj, a dam ci święty spokój.
Sherlock pogłaskał kota, przez co ten zaczął mruczeć.
— Pomógł mi rozwiązać ostatnią sprawę.
Brwi Johna powędrowały w górę, ale strategicznie milczał, czekając na dalsze wyjaśnienia.
— Ci idioci ze Scotland Yardu zlecili mi znalezienie seryjnego mordercy trzech kobiet, jednak dowody, jakie mi dostarczyli, razem nie miały najmniejszego sensu. Okazało się, że jedno morderstwo było całkowicie przypadkowe i burzyło schemat, przez co nie mogłem dojść do odpowiednich wniosków.
Sherlock zamilkł, ale Watson wciąż wpatrywał się w niego z oczekiwaniem, więc w końcu detektyw dodał:
— Percival zasłonił sobą materiały morderstwa, które zostało tu umieszczone kompletnie niesłusznie, przez co odnalazłem połączenie pomiędzy dwoma pozostałymi.
John zamrugał. Kręcąc głową, pochylił się w stronę Sherlocka, by zapytać:
— Czy dobrze zrozumiałem? Polubiłeś Percivala, ponieważ usiadł na aktach, które nie pasowały do schematu?
— Ponieważ pomógł mi rozwiązać zagadkę — sprostował go nonszalancko Sherlock.
— Aha — stwierdził John, wciąż gapiąc się na Holmesa.Wreszcie wymamrotał:
— Chyba muszę się przewietrzyć.
Stojąc już przed kamienicą, wziął głębszy oddech i oparł się o zimny mur. Pomimo wyjaśnień, wciąż zupełnie nie rozumiał Sherlocka. Cóż, żadna nowość. Najgorsze było jednak to, że Watson wcale nie potrzebował czasu, aby zdecydować, po której stanie stronie. Westchnął ze zrezygnowaniem, wyciągnął komórkę i wybrał numer. Po kilku sygnałach Lestrade odebrał połączenie.
— Tu John Watson. Greg, mam do ciebie trochę nietypową prośbę.
— Co się stało? — Usłyszał w słuchawce przejęty głos i oczyma wyobraźni zobaczył, jak Lestrade wyprostował się w swoim fotelu, czekając na najgorsze.
— Nie, to nie dotyczy żadnej sprawy, to tylko mała przysługa.
— Wciąż nie brzmisz lepiej.
Watson uśmiechnął się lekko i wyjaśnił:
— Po prostu gdy jutro zadzwoni do was rozhisteryzowana kobieta, mówiąc, że ktoś uprowadził jej kota i poda nasz adres… mógłbyś przyjechać osobiście?
Po drugiej stronie słuchawki zapanowało skonsternowane milczenie.
— Dobra — stwierdził w końcu Greg, wzdychając przy tym ciężko. — Wyślij mi smsa, kiedy będzie zgłaszać sprawę, przejmę to, ale jesteś moim dłużnikiem.
— Jasne, wielkie dzięki, Greg.
— Coś czuję, że będę tego żałował — wymruczał Lestrade na do widzenia i rozłączył się.
Nie tylko ty, pomyślał John.
John opadł na fotel, z filiżanką herbaty w ręce. Sherlock siedział naprzeciwko niego, także sącząc swój napój i wyglądał przy tym na bardzo z siebie zadowolonego. Było to nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że ostatnią sprawę rozwiązał prawie przed tygodniem i jak dotychczas nie znalazł nowej. Chyba że Watson o czymś nie wiedział, co przy Holmesie zdarzało się wręcz notorycznie. John westchnął i spytał:
— Co to jest?
— Słucham? — Sherlock wyglądał wręcz na nieprzyzwoicie zaskoczonego.
— Jesteś zadowolony. Masz nową zagadkę? Czy już jakąś zdążyłeś rozwiązać?
Holmes pokręcił głową i upił łyk swojej herbaty
— Przecież sam widziałeś naszych — Sherlock zrobił krótką pauzę i podkreślił — niedoszłych klientów, więc wiesz…
— Tak, sama nuda, wiem — przerwał mu John. — Dlatego się pytam, o co chodzi — wyjaśnił nieco zirytowany.
Detektyw zmarszczył brwi.
— Dlaczego moje dobre samopoczucie wywołuje w tobie niepokój?
— Pewnie dlatego, że ty nie bywasz zadowolony, kiedy nie próbujesz rozgryźć jakiegoś soczystego morderstwa.
Sherlock przechylił lekko głowę, uważnie studiując twarz Johna, a potem kompletnie bez związku, stwierdził:
— Nie wydajesz się przejmować rozstaniem.
— To nie tak, po prostu… — urwał, spoglądając na Sherlocka. — Jestem idiotą, prawda? — Pokręcił głową z niedowierzaniem, odkładając filiżankę na stolik. — Ta cała akcja z kotem, zrobiłeś to specjalnie.
— Znudziła ci się.
John otworzył usta i je zamknął. W końcu, siląc się na spokój, wykrztusił:
— Sherlock, to był mój związek, a ty z premedytacją go rozbiłeś.
— Ponieważ przestałeś się nią interesować — stwierdził Holmes, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
— Jesteś niemożliwy! — John wzniósł ręce ku niebu. — W każdym związku są lepsze i gorsze chwile, i to jeszcze nie znaczy…
— Ignorowałeś jej smsy — wpadł mu w słowo Holmes, a John pośpiesznie wyjaśnił, nie mogąc powstrzymać sarkazmu:
— Ponieważ kiedy je dostawałem, byłem zajęty?
— Po odczytaniu, ociągałeś się z odpowiedzią, a czasami wcale jej nie udzielałeś — kontynuował niezrażenie Sherlock. — Nie zauważyłeś straty bransoletki. — John automatycznie chwycił się za nadgarstek, na którym rzeczywiście jej nie było. — Co więcej, nawet nie miałeś ochoty odebrać Lindy z lotniska.
Watson patrzył w całkowitym zaskoczeniu na Holmesa.
— A opieka nad Percivalem?
— Przywiązałeś się do niego.
John osunął się w fotelu, przyznając w duchu, że to wszystko było prawdą i wzdrygając się nieco na myśl, że od towarzystwa ślicznej kobiety wolał jej kota. Wreszcie, czując się w obowiązku jakoś bronić coś, co do niedawna uważał za udany związek, zaczął:
— Posłuchaj, doceniam Lindę, jest naprawdę miłą osobą, a to co wczoraj…
Ale Sherlock znów nie zamierzał czekać, aż John skończy swoją wypowiedź.
— Oczywiście, inaczej byś się z nią nie związał — przyznał Holmes, odkładając filiżankę z herbatą i stykając palce pod brodą. — I była również znakomitym słuchaczem, co dla większości niezbyt wymagających mężczyzn może okazać się spełnieniem marzeń, ale poza tym nie miała zbyt wiele do zaoferowania. Zupełnie nie nadawała się do prowadzenia konwersacji na poziomie, ponieważ zwykle nie miała nic istotnego do powiedzenia, co znów prowadzi do bezpośredniego wniosku, że była kompletnie i bezbrzeżnie nudna. Zapewne ten fakt przyćmiły jej zalety, na które wydawałeś się kompletnie nieodporny. Jednak już podświadomie zacząłeś unikać jej osoby, zapewne oceniając jej towarzystwo za niewystarczające, bowiem w swojej dziewczynie chciałbyś również odnaleźć partnerkę do rozmów, a nie tylko biernego słuchacza. W końcu zorientowałbyś się, że Linda nie spełnia w tej kwestii twoich oczekiwań, ale ponieważ ona byłaby z tobą całkiem szczęśliwa, sumienie nie pozwalałoby ci przerwać tego związku. Obarczyłbyś się winą za nie docenianie kobiety, której zdaje się na tobie zależeć. Twoje negatywne emocje odbiłyby się na waszej relacji i w końcu to ona, opierając się na swojej kobiecej intuicji, zerwałaby z tobą. Także logicznym wydawało mi się interweniowanie, zanim doświadczyłbyś tego — Sherlock urwał, nie będąc pewnym, jak powinien to określić. W końcu, krzywiąc się nieco, dokończył — przykrego doświadczenia życiowego.
John nie wiedział, jak powinien skomentować to, co właśnie usłyszał, więc tylko siedział i gapił się na Sherlocka z nieco ogłupiałą miną. Wreszcie Holmes przerwał milczenie:
— Po prostu przyznaj, że ci się znudziła.
W tym momencie Watson poczuł nacisk na swoje kolana i zerknął w dół, gdzie Percival zaczął mościć się i ocierać o jego rękę, domagając się pieszczot. Doktor podniósł wzrok na Sherlocka, który wyglądał, jakby również czekał z niecierpliwością na swoją dawkę komplementów. John uśmiechnął się kącikiem ust, a cała złość z niego wyparowała.
— Może odrobinę — przyznał, głaszcząc kota, a widząc poszerzający się uśmiech na twarzy detektywa, dodał jeszcze:
— I ten wywód był naprawdę imponujący.
Gdyby Sherlock był kotem, zacząłby mruczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz